ABV: 55.5%
Wiek: 40 lat
D.: 09.1972 r.
B.: 09.2012 r.
Beczka: Sherry Hogshead
D.: 09.1972 r.
B.: 09.2012 r.
Beczka: Sherry Hogshead
Nr beczki: MoS 12044
Ilość butelek: 254
Cena: ~4300zł i wyżej
Ojjj tak, tęskniłem bardzo za tym – za prawdziwym degustowaniem w spokoju, za atmosferą w okół kieliszka, za samą dobrą whisky.
Przerwa techniczna, że tak to nazwę spowodowana była zmianą miejsca zamieszkania, a tym samym totalną zmianą otoczenia (patrz ostatnia fotka w dzisiejszym wpisie). Nie miałem tak naprawdę pojęcia, że ostatni wpis był tak dawno temu. Mogę tylko przeprosić i zaprosić Was do piątkowego posiedzenia przy kieliszku, a w kieliszku nie byle co.
Długo się zastanawiałem, czy ta grubą whisky wrócić po przerwie, ale na tę konkretną miałem ochotę od czasu jakiegoś – sampel rzucił mi się na oczy już podczas pakowania w poprzednim miejscu zamieszkania.
Co więc dzisiaj pijemy? Padło na bardzo, ale to bardzo starego Glengoyne od Malts of Scotland. Butelka wypuszczona w skromnej ilości tylko 254 sztuk. 40 lat w beczce… co to za czas. Chciałbym tylu dożyć 🙂 Moc tej staruszki to niesamowite 55.5% i jest to oczywiście wypust single-cakowy. Malts of Scotland wiedzą jak zająć się taką whisky, więc liczę na fajerwerki w ustach po posmakowaniu. Mam tylko 20ml tego cuda, więc każdy łyczek będzie jakby był ostatnim.
Moje odczucia:
OKO: rubinowo-miedziana.
NOS: kandyzowane pomarańcze, owocowe galaretki opruszone białym cukrem, spokojne, ułożone stare sherry, przebłyski kawowych aromatów, rozpadające się bardzo dojrzałe czereśnie, odrobina syropu z puszki z brzoskwiniami. Po krótkiej chwili whisky robi się poważniejsza – więcej nut sherry, kompotu śliwkowego, mokrego świątecznego piernika z rodzynkami, stara nalewka dziadka, o której zapomniał i uchowała się na najdalszej i najciemniejszej półce w piwnicy. Mamy też suszone śliwki, ale nie wędzone. Co ważne nie ma z kieliszka praktycznie żadnego uderzenia alkoholu w nos, mimo słusznej mocy starego Glengoyne. Wszystkie niepotrzebne nuty zostały szczelnie zamknięte w sherowej szklarni, która po uchyleniu okienka sprawia, że mamy ochotę do niej wskoczyć i z niej nie wychodzić. Już nigdy. Każdorazowe zanurzenie nosa w kieliszku daje nam nowe, inne doznania. Z wodą: zbyt spokojna sherry, dosłodzona syropem klonowym.
JĘZYK: syrop! Gęsty, słodki, sherowy, lepki, zniewalający, rozgrzewający (broń boże piekący) syrop. Takie jest pierwsze uderzenie w zmysły me. Następnie ukazuje się nam odrobina ananasa skąpanego w sherry. Po krótkiej chwili woltaż whisky jest już nieco odczuwalny. Dębina – jest, a jakże, ale stopień jej natarczywości klasyfikuje ją w grupie tych nienatarczywych 🙂 Czyli daje o sobie znać, ale nie przeszkadza i nie burzy dobrego całokształtu jakąś tam zbyt dużą, czy też ciągnącą za język goryczą. Z wodą: zielony banan, ciut mniej się dzieje, mamy więcej cukrowej słodyczy. Chyba jakąś słabą wodę dolałem.. 🙂
FINISZ: owoce takie jak marakuja, ananas, no i oczywiście owocowa, słodziutka sherry. Finisz bardzo długi, ale nie trzyma do końca tak równego poziomu jeśli idzie o doznania – tak jakby został mocno rozwodniony (opis finiszu bez wody). Na samym końcu bardziej świeży.
Whisky przegenialna jeśli idzie o zapach – multum warstw, zakamarków, cała paleta słodyczy od owocowych, po te z prawdziwej sherry. No naprawdę majstersztyk (ciekawe czy dałoby radę takie perfumy zrobić). W smaku oczywiście też klasa, ale czegoś mi zabrakło, albo mój język doznał szoku po takiej przerwie i wyłączył 1/3 kubków smakowych 😉 A więc moja ocena to..
OCENA: 93-/100.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz