Jack Daniel’s No. 7 Tennessee Whiskey, bo tak brzmi pełna nazwa tej, nie bójmy się użyć tego słowa ikonicznej wręcz whiskey, to produkt i marka znane chyba każdemu. Jest to pewnego rodzaju element popkultury, wręcz kultywowany przez dziesięciolecia przez pokolenia ludzi pijących i lubiących whisk(e)y. Oczywiście jedynie przez tych, którzy lubują się w smaku Jacka, bo spośród tych najbardziej popularnych whisk(e)y na świecie, to właśnie produkt z Lynchburga wzbudza najbardziej skrajne odczucia i emocje wśród obcujących z tą amerykańską whiskey. Generalnie jest tak, że prawie nie ma stanów pośrednich, albo są marginalne, i albo 'zero’ i ktoś twierdzi, że nie da się tego pić, albo 'jeden’ i dla fanów jest to whiskey jedyna w swoim rodzaju i niezastąpiona.
W pewnym sensie można ją za takową uznać. Sama destylarnia wrzuciła się do koszyka, bardzo ciasnego, wąskiego, a może nawet sztucznie wykreowanego, nazwanego Tennessee Whiskey. Śmiem twierdzić, że to zabieg celowy, który powoduje że Jack Daniel’s ucieka z przepastnego i niepoliczalnego wręcz grona amerykańskich bourbonów. Chociaż śmiało można by tę whiskey do takowego grona zaliczyć, gdyż to destylat uzyskiwany w prawie 80% z kukurydzy, gdzie pozostała część to jęczmień i żyto.
Co wyróżnia Jacka i powoduje, nie chce nazywać się straight bourbon whiskey? A to, że w procesie wytwarzania tej whiskey, jest ona filtrowana przez grubą na dziesięć stóp warstwę węgla drzewnego klonowego. Żadna inna whisk(e)y na świecie nie jest poddawana takiemu procesowi. Jack Daniel’s leżakuje (nie wiadomo ile, a raczej tyle, ile potrzeba – jak twierdzą właściciele destylarni) w własnoręcznie wytwarzanych przez Jack Daniel’s wypalanych beczkach.
Przyznam szczerze, nigdy nie próbowałem Jacka z kieliszka do degustacji, dziś to pierwszy raz. Jest to whiskey, którą bardzo chętnie popijam z lodem i nie rzadko z colą na wszelkiego rodzaju imprezach, domówkach, etc. Jest idealna do wszelkiej maści miksów i drinków. A jak wypadła solo? Sprawdźmy.
Moje odczucia:
OKO: jasno-brązowa.
NOS: delikatny lakier, wypalone drewno/beczki, dość słabo lotna, ciut mokrego kartonu, cukierki maślano-waniliowe, świeża ryza papieru do drukarki, ostre pieprzno-imbirowe nuty drażniące noc, lekka ziemistość, nuty zbożowe.
JĘZYK: kanciasta w smaku, cierpko-ściągająca, znowu papierowo-kartonowa, dębina – ogólnie drewno, sporo niezamaskowanego alkoholu, który przypala język, na ułamek sekundy pojawia się maślany posmak. Generalnie wszystkie smaki rozwodnione, jak szkolne farby plakatowe. Gdzieś przed finiszem wyczuwalne orzechy włoskie.
FINISZ: słabiuteńki, rozmyty, raczej nijaki, alkoholowo-drewniany.
To wpis Sylwestrowy, więc żadnej oceny nie będzie 😉 Whisky zdecydowanie do mieszania z czym kto lubi. W pojedynkę i przy większym skupieniu się nad nią wypada bardzo blado. Ale tak jak pisałem we wstępie, ma ten swój charakterystyczny smaczek, który nie pozwala jej pomylić z żadną inną whisk(e)y i ja akurat za to ją lubię.
Także smakujcie, mieszajcie i akurat nad Jack Daniel’s whiskey nie módlcie się za wiele 🙂
Życzę Wam w 2017 roku samych sukcesów, jedynie radosnych chwil, no i oczywiście niezapomnianych whisky! Wszystkiego dobrego na Nowy Rok!
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz